Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
243
──────


Nie uważała nawet, że Prakseda spoglądała na nią ostro, zapijając swą herbatę i zagryzając ją suchą kajzerką.
— Pani, jak widzę, nie smakuje nasza herbata? — zagadnęła wreszcie.
Znaglona tém, podniosła do ust łyżeczkę i znalazła herbatę również szkaradną w smaku, jak z pozoru.
— Ho! ho! — mówiła Prakseda — jesteśmy ubogie kobiety, kupujemy herbatę tanią; ale téż żyjemy uczciwie, nie rachujemy na nikogo, tylko na siebie.
Słowa te trafiały jakby umyślnie w jéj położenie. Natchniona odwagą nagłą, podniosła głowę.
— Ja także tylko na siebie rachuję — odparła łagodnie.
— W takim razie nie trzeba wybredzać; kobieta pracująca pamiętać o tém powinna. Uczciwy zarobek jest trudny, skąpy.
Prakseda miała słuszność, Jadwinia czuła to dobrze; ale cóż, kiedy herbata nie chciała przejść jéj przez gardło; sam jéj widok odrażał. Pomyślała, że jest ofiarą snu okropnego, z którego pragnęła bardzo się obudzić. Było jéj tu duszno, źle, straszno. Gospodyni domu nie zauważyła tego smutku: ona widziała tylko jéj piękność.
— A pani czém zarabia? — spytała.
Jadwinia się zarumieniła; do dziś dnia nie zara-