Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
242
──────


— I po cóż to wszystko? — spytała wreszcie Prakseda.
— Jakżebym się jutro ubrać mogła? — odparła dobrodusznie, kładąc koleją gąbki i szczoteczki rozmaitego gatunku.
— Jakto? pani to wszystko do ubierania potrzebne? I tego się codzień używa?
— Naturalnie — odparła zdziwiona.
— Ależ w takim razie, kiedyż będzie czas na pracę?
Jadwinia nie mogła odpowiedziéć, bo w téj chwili zakipiał samowar; Prakseda pobiegła przygotować herbatę, a Lucyna podreptała za nią. Wkrótce odezwała się starsza Obrańska szorstko, jak zwykle:
— Chodź pani na herbatę.
Jadwinia posłuszna zbliżyła się do stołu i zajęła miejsce sobie wskazane. Nie była głodna, a przytém, gdy rzuciła okiem na stół, odeszłaby ją najsilniejsza chęć jedzenia. Spoglądała zdumiona na kolorową serwetę, na któréj w dodatku występowały plamy różnorodne, na te grube szklanki, na nieapetyczne łyżeczki, wreszcie na małą lampkę, wydającą tyle przynajmniéj kopciu, co światła, i nie mogła się zdecydować na przełknięcie tego jasno­‑żółtego mętnego płynu, który tak nic nie miał wspólnego z aromatyczną herbatą, przyrządzaną w ich domu, jak ta nędzna zastawa z kryształami i srebrami, połyskującemi pod światłem gazu w ich wykwintnéj jadalni.