Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
221
──────


mniała sobie nagle sumę, przysłaną w chwili największéj niedoli, przypomniała sobie ten błękitny atłasowy pugilares, pełen pieniędzy, który dojrzała w rękach siostry, i świat cały zawirował jéj przed oczyma; musiała oprzéć się o poręcz ławki, bo czuła, że jéj sił zbrakło.
Długi czas trwało milczenie. Spoglądali wzajem na siebie niepewni, jakby każde spojrzenie było im wzajem boleścią. Aż wreszcie ona zapytała cicho:
— Pan temu wierzysz?
— Są rzeczy — zawołał podnosząc głowę — których się mówić nie powinno. Jeśli to są pozory, potrzeba te pozory odrzucić.
— Masz pan słuszność.
Twarz jéj stała się bladą, jak papier; całe ciało wstrząsnął dreszcz febryczny.
— Och! panno Jadwigo — wybuchnął — nie możesz miéć pojęcia, jak to boli słyszéć podobne rzeczy i nie módz im zaprzeczyć, nie módz wcisnąć napowrót słów potwarczych w gardła, co je wyrzekły i nie módz na sumienie przysiądz, że kłamią.
Gdy to mówił łzy oburzenia i bólu zajaśniały mu w oczach.
— Panno Jadwigo — mówił gorąco — niech on więcéj do was nie przyjeżdża. Porzućcie to mieszkanie, przyjmijcie położenie, jakie wam los zesłał dopóki dźwignąć się nie potrafimy, a będziemy mieli szacunek i pomoc uczciwych ludzi. Ja nie mogę