Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
203
──────


naszém towarzyskiém stanowisku. Ty przynajmniéj powinieneś to zrozumiéć.
Spojrzał na nią drwiąco.
— Doprawdy? — wyrzekł. — A jakież to stanowisko? Czy możesz je bliżéj określić?
— Stasiu!
— Skoro jesteś tak drażliwa — mówił daléj — trzeba ci było iść za pana Melchiora. Uboga panna ma tylko przed sobą jedną drogę — małżeństwo. Ty także wiedziéć o tém powinnaś.
Nastała chwila przykréj ciszy. Stanisław odezwał się znowu:
— Nie masz tam kilkudziesięciu rubli? Zgrałem się wczoraj, jak szewc.
— Boże mój! — zawołała — zkądże chcesz, bym miała pieniądze?
— Zkąd? hm! zkąd?
Miał na ustach jakieś słowo niedobre, ale spojrzał na siostrę i nie wypowiedział go.
— Jak ty możesz grać, Stasiu! — zawołała z żalem — w naszém położeniu...
— W naszém położeniu powinny być przynajmniéj pieniądze.
Nie uważała zafrasowana na te ostatnie wyrazy.
— Ja właśnie — wyrzekła — chciałam ci powiedziéć, że mam już zaledwie kilkanaście rubli. Cóż daléj będzie?
— Doprawdy! nie pomyślałaś dotąd, że to nastą-