Przejdź do zawartości

Strona:PL Mark Twain - Yankes na dworze króla Artura.pdf/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czy nic mógłbym się zobaczyć z zarządzającym szpitala na jedną chwilkę tylko...
— Słuchaj-no, puść mnie, u licha.
— Puścić was?
— A więc, nie przeszkadzaj mi, jeśli to słowo bardziej do ciebie przemawia...
Poczem wyjaśnił mi, że jest kuchmistrzem i że wobec tego nie ma czasu na gadaninę, choć wogóle nic nie ma przeciwko temu, aby czasem sobie trochę pogaworzyć o tem i o owem; szczególnie, chciałby się dowiedzieć, skąd wytrzasnąłem sobie taki dziwaczny ubiór. Nie czekając jednak odpowiedzi, rozejrzał się dookoła i wskazał na człowieka, który, jak widać, nic nie miał do roboty i który sam nie był od tego, żeby się ze mną zapoznać. Był to szczupły, eteryczny chłopak w wąskich czerwonych spodenkach, które czyniły go podobnym do rozdwojonej marchwi. Górna część jego ubioru była z niebieskiego jedwabiu, ozdobiona wytwornym koronkowym kołnierzem i takiemi samemi mankietami. Na długich złocistych lokach młodzieniec nosił kokieteryjną różową czapeczkę z wąskiem piórem. Znać było po oczach, że jest dobrym chłopcem, a z wesołości jego można było wywnioskować, że jest zadowolony z siebie i z życia.
Doprawdy w ubiorze tym było mu tak ładnie, że robił wrażenie malowanki. Zbliżywszy się do mnie, uśmiechnął się i zaczął rozpatrywać mnie z nieco bezczelną ciekawością. Poczem przedstawił mi się, mówiąc, że jest paziem i z miejsca zasypał mnie gradem pytań. Po kilku chwilach gawędził ze mną w sposób dziecinny i tak niewymuszony, jakgdyby już od lat był moim przyjacielem. Rozpytywał mnie szczegółowo o wszystko, co się tyczyło mnie oraz mego ubioru, i nie czekając odpowiedzi, przeskakiwał z tematu na temat. Między innemi wspomniał, że się urodził na