Przejdź do zawartości

Strona:PL Mark Twain - Yankes na dworze króla Artura.pdf/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wało. Wreszcie trafiła kosa na kamień i pewnego razu odpokutowałem za wszystko. Zdarzyło się to podczas sprzeczki z pewnym drabem, któregośmy nazywali Herkulesem. Chłop zdzielił mnie tak łomem przez głowę, że wydało mi się, iż moja czaszka pękła na dwoje jak orzech. W oczach mi pociemniało i straciłem przytomność.
Ocknąwszy się, zobaczyłem, że siedzę na trawie pod dębem, w jakiejś bardzo pięknej, ale zupełnie nieznanej mi miejscowości. Nade mną stał pochylony jakiś dziwny człowiek, wyglądający tak, jakgdyby przed chwilą wyskoczył z ram obrazu. Był on zakuty od stóp do głów w żelazną starożytną zbroję i nosił na głowie coś w rodzaju beczułki, nabijanej gwoździami. W ręku trzymał tarczę i olbrzymią lancę, u boku miał miecz. Koń jego również był zakuty w stal, metalowy róg zawieszony był na jego szyi, a piękny czaprak i uzdy z czerwonego i zielonego jedwabiu zwieszały się niemal do samej ziemi.
— Waleczny rycerzu, czy nie zechciałbyś stoczyć ze mną walki? — zapytał mnie nieznajomy.
— Czegobym nie zechciał?
— Czy nie zechciałbyś się zmierzyć ze mną w obronie swej damy serca, ojczyzny lub...
— Czego sobie pan życzy ode mnie?! — zawołałem. — Ruszaj pan do swego cyrku, gdyż w przeciwnym razie zawezwę policję!
Usłyszawszy me słowa, nieznajomy uczynił coś niebywałego. Odjechawszy o kilka staj, zbliżył swą beczułkę do szyi wierzchowca, podniósł olbrzymią włócznię ponad głową i ruszył na mnie z kopyta, mając najoczywistszy zamiar zetrzeć mnie z powierzchni ziemi. Zrozumiałem, że to nie żarty, i przy jego zbliżeniu się skoczyłem na równe nogi.