Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż z tego? tobie suknia będzie potrzebna tylko na kwadrans najwyżej, na wsunięcie listu bezzimiennego pod główne drzwi wchodowe.
— No, dobrze, wezmę suknię i list odniosę... Ale, co prawda, mógłbym go odnieść tak samo w swojem ubraniu.
— Tak, ale nie wyglądałbyś wtedy na służącą!
— Zapewne, że nie, ale niktby nie widział, jak wyglądam.
— Cóż to ma do tego? Naszą rzeczą jest wypełnić wszystko, co do nas należy, prowadzić całą sprawę tak, jak to czynili znakomici i sławni więźniowie. A czy nas kto widzi, czy nie, to rzecz najmniejsza... Wiesz, Huck, nieraz myślę, że ty wcale nie dbasz o zasadę!
— No, nie powiem już nic: będę służącą i do tego dziewczyną. A kto będzie matką Jim’a?
— Ja! Przebiorę się w suknię cioci Salusi.
— To będziesz musiał pozostać w więzieniu podczas mojej z Jim’em ucieczki?
— Nie na długo. Wypcham słomą ubranie Jima i położę taką lalkę na jego łóżku. Będzie to niby jego matka, za niego przebrana. A przez ten czas Jim ubierze się w suknię cioci, którą ja z siebie zdejmę i wszyscy trzej razem uciekniemy. To jest nie uciekniemy, „ale ocalimy się ucieczką,“ bo uciekają tylko zbrodniarze, więźniowie zaś niepospolici, naprzykład królowie, „ocalają się ucieczką.“
Napisał więc Tomek list bezimienny, ja zaś tej samej nocy ściągnąłem suknię mulatce, ubrałem się