Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Teraz trzeba listy bezimienne rozsyłać — powiada Tomek.
— Po co? — pytam.
— Jako ostrzeżenie, że się coś gotuje. Takie ostrzeżenia bywają zawsze wysyłane w tej lub innej formie, bo przecież ktoś zwykle szpieguje w pobliżu zamku i uwiadamia o wszystkiem komendanta. Gdy Ludwik XVI miał uciec z Tuileries, wyśledzony został przez służącą. To wyborny środek, jak również listy bezimienne. Użyjemy jednego i drugiego. Jest też zwyczaj, że matka więźnia zamienia z nim ubranie: ona zostaje w więzieniu, a on w kobiecych sukniach ucieka. I to także zrobimy.
— Ale zastanów się, Tomku, pocóż my mamy ostrzegać, że się coś gotuje? Niech sami odkryją i niech się mają na baczności!
— Takby być powinno, ale czy to na nich polegać można? Sam przecie widzisz, jak postępowali od początku; my sami wszystko robić musieliśmy. Tacy łatwowierni! To też, jeżeli my ich nie ostrzeżemy, nikt nam nie przeszkodzi i cała nasza praca, wszystkie zabiegi na nic pójdą, bo wszystko przejdzie bez wrażenia.
— Wiesz? Jabym wolał, żeby tak było.
— Tybyś wolał! — pogardliwie powtórzył Tomek.
— Ależ ja nie narzucam swego zdania. Rób, jak uważasz, zgadzam się na wszystko. A jakże będzie z tą służącą?
— Ty nią będziesz. Zakradniesz się nocą i ściągniesz suknię tej dziewczyny, mulatki.
— Zlituj się! Toż to dopiero będzie hałas jutro rano! ona niema zapewne innej sukni?