Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/089

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mięci szczegóły położenia, idę do miasta. Pierwsza osoba, którą spotykam na ulicy, to — książę! Oczom własnym nie wierzę, a jednak to on, we własnej swojej osobie, rozlepia afisze na widowisko, „jakiego jeszcze nie widziano,“ zupełnie jak wtedy, kiedy to ledwo z życiem uciekli... Że też tacy nicponie wschodzą tam, gdzie ich nie posiano! Tak wpadłem na niego niespodzianie, że na ukrycie się nie było czasu. Książę, zdziwiony wielce, pyta:
— A ty zkąd się tu wziąłeś? gdzie tratwa, czy w dobrem miejscu schowana?
— O to właśnie pytać miałem waszą książęcą mość — odpowiadam.
Przeciągnęła mu się mina, gdy to usłyszał i rzecze:
— Zkądże ci przyszło do głowy mnie o to pytać?
— Ano — rzekę — wczoraj, gdyśmy króla znaleźli w szynkowni, nie przypuszczając, żeby powrócił tak prędko, poszedłem wałęsać się po mieście dla zabicia czasu, w oczekiwaniu hasła powrotu. Tymczasem nadszedł jakiś człowiek i przyrzeka mi dziesięć centów, jeśli mu pomogę przeprawić barana na drugą stronę rzeki. Ja na to, jak na lato. Poszedłem, ciągniemy barana z całych sił, ten się opiera, więc ów człowiek daje mi sznur, mówiąc: „Trzymaj mocno, a ja go będę próbował popychać z tyłu.“ — Dobrze! Więc ciągnę za sznur, ale bydlę przeklęte silniejsze odemnie. Wyrwał mi się i w nogi, a my za nim... Nie mieliśmy psa, więc trzeba byle uganiać się za nim po polach, nie wiem, jak długo. Schwytawszy go wreszcie, gdy już było po-