Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/052

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

leziono ludzi, którzy przedstawiali „wielką tragedyę“ i zawezwie świadków; całe miasto zleci się tu, zanim panienka zdąży palcem kiwnąć. A gdy świadkowie się stawią, niema obawy o resztę!
Zdawało mi się, że powiedziałem wszystko, co trzeba, żeby ułatwić Maryi-Janinie pozbycie się z domu wydrwigroszów.
— Niech panienka dopuści do licytacyi — dodałem jeszcze — niech się jej wcale nie obawia. Nabywcy dają przekazy płatne nazajutrz lub korzystają z terminu trzydniowego. Stryjowie mają więc ręce związane i nie wyruszą przed otrzymaniem całej należności. Mniejsza więc o to, za jaką cenę sprzedadzą domy i ruchomości, bo sprzedaż będzie nieprawną. Tak samo rzecz się ma z murzynami: powrócą tu niezadługo, bo nie zostali sprzedani.
— No, kiedy tak — rzecze Marya-Janina — to po śniadaniu wybiorę się zaraz do państwa Lothrop.
— Tak nie można! Trzeba iść przed śniadaniem.
— Dlaczego?
— Dlaczegóż ja namawiam, żeby panienka poszła?
— Co prawda, nie pomyślałam o tem.
— A to dlatego, że panienka niema twarzy obszytej w grubą skórę. Twarz panienki, to jak książka. Można na niej czytać najdoskonalej. Czyż panienka potrafi spojrzeć w oczy stryjom i mówić z nimi, jak wczoraj, uśmiechać się, nie mrugnąć okiem, gdy zechcą panienkę pocałować na dzień dobry?
— Nie! nie! Przestań... przestań! Tak! pójdę