Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/050

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I owszem — odpowiadam — ale kiedy? Zanim panienka pójdzie do państwa Lothrop, czy też...
— Ach! prawda. Co też ja mówię! — i znów siada spokojnie. — Zapomniałam się... zapomniałam o swej obietnicy. Przepraszam cię. — I aksamitną rączkę położyła na mojej tak pieszczotliwie, że w ogieńbym za nią pośpieszył.
— Mów dalej, mów... będę słuchała spokojnie... pierwsze wrażenie już minęło. Powiedz mi, co mam czynić, a zrobię wszystko, co powiesz...
— To nie byle jakie łotry, panienko, i ostrożnie z nimi potrzeba, a tak się złożyło, że czy chcę, czy nie chcę, muszę z nimi podróż odbywać. Wolałbym nie mówić dlaczego. Gdyby się całe miasto dowiedziało, co to za ptaszki, byłoby może lepiej dla mnie, ale ucierpiałby na tem ktoś drugi, kogo panienka nie zna, ale ja znam i bardzo lubię. Tego drugiego nie można narażać, prawda, panienko? A kiedy tak, to i tych łotrów chwilowo oszczędzać trzeba.
W tej właśnie chwili przyszła mi do głowy myśl szczęśliwa, jakim sposobem mogę siebie i Jim’a uwolnić od towarzyszów niepożądanych: zostawić ich tu w więzieniu, a samemu drapnąć. Że jednak nie miałem ochoty pędzić na tratwę w biały dzień, kiedy co krok spotkać kogoś można i co chwila trzebaby odpowiadać na pytania, więc też do nocy odłożyłem wykonanie planu i to nawet do późnej nocy. Tymczasem zaś mówię:
— Ja panience powiem, jak trzeba zrobić, żeby uniknąć długiego pobytu u państwa Lothrop. Czy to daleko?
— Prawie cztery mile.