Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 01.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tamtej stronie rzeki. Nie miał z sobą żadnej broni, co było wielkiem głupstwem z jego strony, kiedy nagle w miejscu najsamotniejszem słyszy za sobą tętent konia. Ogląda się: to jedzie stary Baldy Shepherson; wiatr mu rozrzuca długie, siwe włosy, a on podnosi strzelbę i na cel bierze chłopca. Zamiast zeskoczyć z konia i zaszyć się w krzaki, Bud myślał, że mu potrafi uciec. Zaczęli się więc ścigać: Bud ucieka, ten goni, aż wreszcie Bud widząc, że to się na nic nie zda, wstrzymał konia i obrócił się do starego twarzą, tak, żeby kula... rozumiesz? trafiła go w samo czoło. Stary podjechał, dał ognia i zabił go na miejscu. Ale niedługo cieszył się swojem zwycięztwem, bo w przeciągu tygodnia miał do czynienia z naszymi.
— Ja myślę, że stary nieszlachetnie postąpił.
— Przeciwnie. Nie było w tem nic nieszlachetnego. Tchórzów i nieszlachetnych niema pomiędzy Shepherdson’ami. I pomiędzy Grangeoford’ami niema ich także. Ten sam stary stawiał czoło przez pół godziny trzem Grangerford’om i nie dał im się. Oni wszyscy byli konno, on zaś, zszedłszy z rumaka, stanął między sągiem drew a swoim koniem, żeby się od kul zasłonić, tak, że Grangeoford’owie z boku do niego strzelali, a on się bronił. Zaledwie doszedł do domu wraz z koniem, ale doszedł, gdy Grangenford’ów nieść było trzeba: jeden z nich już był nieżywy, a drugi umarł nazajutrz. Nie, mój przyjacielu, kto chce znaleźć podłych albo tchórzów, niech czasu nie traci na szukanie ich pomiędzy Shepherdson’ami, bo tam nie rodzi się ten gatunek.
Następnej niedzieli pojechaliśmy wszyscy konno