Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 01.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ney, jakby chciał ognia dać do nas, ale nie dał, aż wreszcie konia zawrócił i pojechał. Biegliśmy tak aż do domu. Staremu jegomości zaiskrzyły się oczy, gdy syn opowiedział, co zaszło, ale po chwili twarz mu spoważniała i rzekł do syna łagodnie, ale seryo:
— Nie podoba mi się to strzelanie z za krzaka. Dlaczego nie wystąpiłeś na drogę?
— Shepherdson’owie nie czynią tak, ojcze. Zawsze skorzystają ze sposobności i napadają znienacka.
Miss Karolina słuchała opowiadania, głowę dumnie podnosząc, jak królowa, z której oczu leciały iskry. Starsi bracia spochmurnieli, nie mówiąc ni słowa; miss Zofia zbladła okropnie, ale rumieniec wrócił na twarz jej, gdy się dowiedziała, że młody człowiek zdrów i cały.
Skoro tylko znaleźliśmy się sami nieopodal śpichlerza, pytam Buck’a:
— Czyś ty chciał go zabić?
— Ano tak!
— Cóż on ci zrobił?
— On? Nic mi nigdy nie zrobił.
— No... więc dlaczego chciałeś go zabić?
— Dla niczego... Tylko widzisz jest między nami waśń rodowa.
— Co to jest waśń rodowa?
— Gdzieżeś ty się wychowywał, że nie wiesz, co to waśń rodowa?
— Nigdym o tem nie słyszał — opowiedz-no, co to takiego?
— Widzisz — rzekł Buck — waśń rodowa to jest taka. Jeden człowiek pokłóci się z drugim i zabije