Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Z głuszy.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śląca te słowa, była to ręka jego ojca. On sam miał wtedy lat dwadzieścia.
Zeszyt nie wrócił do szafy. Przeszedł na kantorek, oświetliły go dwie świece.
Stary usiadł w fotelu, włożył okulary, i daleko od oczu odsunąwszy kalendarz, czytał.
»Daj Boże szczęśliwy«, stało pod datą Nowego roku, a potem; »miałem zjazd sąsiadów — obradowaliśmy nad złym stanem interesów Zaręby. Błazen marnuje ojcowiznę. Wygrałem w faraona 30 dukatów«.
5-go stycznia. »Pożyczyłem Zarębie 100 dukatów — żona, małe dzieci!«
10-go stycznia. »Proponują mnie na wyborach, bo pan Piotr zrezygnował. Sam nie wiem, co powie na to Monika, pojechała do Józia, bo błazen dawno żadnej wieści o sobie nie dał«.
14-go stycznia. »Sprzedałem wódkę po 7½ kop. o 1½ kop. wyżej, niż Zaleski. Zadatku wziąłem 300 złotych«
17-go stycznia. »Niema już moich 300 złotych. Wróciła Monika. Błazen uciekł z konwiktu, za różne brewerye! Ojcowie Pijarzy nie chcą go więcej mieć u siebie. Zadłużył się u jurysty naszego domu u Spendowskiego na 70, u dzierżawcy na 80, u żydów w miasteczku na 100. Monika we łzach tonie a ja, żebym go tu miał, zrobiłbym ścisły obrachunek na boćki. Hultaja wypadnie do domu zabrać, a tu mi uczciwe imię gotów powalać«.