Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Z głuszy.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

straty, ciężary... Albo to ojciec nas rozumie? Ojciec widzi stare czasy i dawne warunki. Popróbowałby ojciec teraz żyć!
— Mój drogi, za moich czasów inni byli ludzie, nie warunki. Człowiek, jak się nudził, to się żenił, jak tracił, to się kurczył i siedział cicho.
— Żenił się! Jak to ojcu łatwo mówić! Teraz żadna panna nie zechce za mnie pójść, do tej rudery. Muszę się ekwipować, no i za granicę ją wieźć! Et — co tu gadać! Żona to zbytek, na który mnie nie stać. Chce ojciec, żebym ciężarów zbył — to proszę dać pieniędzy! Co mi z gderania i rad moralnych!...
— I do czegóż to dojdzie w ten sposób: świat, wy?
— Albo ja wiem! Co mi zresztą z tego przyjdzie, gdy się dowiem. Zapłaci mi to Eljasberga, żniwiarzy, służbę? Napełni mi spichrze? Pozwoli użyć życia i młodości? Ech, ojcze, nie mamy czasu myśleć o abstrakcyach. Konie czekają. Jadę. Przywiozę może sto rubli, jeśli się nie zgram! Niech ojciec zarządzi jutrzejszą robotę. Przyjdzie do ojca Bohusz po dyspozycye.
Stary opuścił głowę i nic więcej nie rzekł, tylko po długiej chwili, gdy ucichł już nawet turkot bryczki syna, zcicha do siebie zamruczał:
— Cofa się świat, cofa!
Dom pogrążył się w ciszy. Dzienne sprawy były pokończone — spoczywał dwór i ludzie.