Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Z głuszy.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



— Więc znowu wyjeżdżasz, Jasiu? Wszak dopiero wczoraj wróciłeś od Zarzyckich.
— To i cóż z tego? Przecie nie jadę znowu do Zarzyckich, lecz na jarmark...
— A na cóż ci jarmark potrzebny?
— Mówiłem sto razy ojcu! Dyszlową klacz muszę przehandlować, bo stara, i parę fornalskich szkap sprzedać.
— Pocóż handlować klacz! — ma ledwie dziesięć lat — albo to starość?
— Dla ojca młoda i ta, co ma szesnaście.
— Ha — no — prawda, starym, stare lubię. Ale co fornalskie! Bój się Boga — toć roboczy czas właśnie!
— Dlatego, że roboczy — więc mi potrzeba pieniędzy.
— Toż sprzedałeś rzepak!...
— Chybił w omłocie.
— Boś gościem w domu! Pewnie cię okradli...
— Być może! Nie będę przecie dla głupiego rzepaku siedzieć w tej pustce i ziarnka liczyć. Zresztą jeżdżę za interesami. Ojciec myśli, że się bawię! Truje mi dni i nocy ta gospodarka nudna,