Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Z głuszy.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Czółno obeszło wodą i znowu po małem wytchnieniu zwierzęta wpółżywe zepchnięto na prąd.
Tym razem cielak poszedł pod wodę — złowiono go na pętlę i ciągnięto za czółnem — na brzegu jednak nie dawał znaku życia — porzucono go z wyciągniętemi sztywnie nogami, odrzuconą głową, wzdętego od mnóstwa połkniętej wody.
Teraz znajdowano się u kresu. Był to punkt lądu, wysepka nie większa nad morgę, porosła gęsto olszyną, łozą, kaliną i leszczynowymi krzakami. Wkoło niezmierzoność płaska wód wiosennych bez żadnego dla oka spoczynku. Nic, tylko tafla zielono-sina, szumiąca dziko, po której jak grzyby bezkształtne, majaczyły wierzchy stogów starego siana.
Bydło po chwili zaczęło ogryzać suche, zeszłoroczne badyle szuwarów i tataraku, ludzie krzątali się żywo. Wśród dwóch olszyn odnaleziono resztki szałasu pastuszego. Chłop buduje byle z czego i prędko, jak bóbr; wnet jeden kołki u góry łozą związał, chrustem pokrył, drugi tę osnowę mokrą ziemią osypał, na wierzchu darniną umocował, wejście matą z rogoży osłonił — było gotowe letnie mieszkanie Nazara. Do środka wniesiono chleby, trochę zmokłej słomy na posłanie i wnet przed tą budą rozłożono ognisko, które miało nie gasnąć przez całe lato.
Potem ludzie zapalili fajki, i poglądając po tem morzu, prorokowali, jaka będzie wiosna. Wreszcie,