Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Z głuszy.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ponieważ deszcz się wzmógł, zabrali się z powrotem do łodzi.
Starszy Nazarowi resztę instrukcyi udzielał.
— Nie kwap się z chlebem, bo nie wiem, czy do nowego więcej dostaniesz. Łyka nadrzyj dosyć na postoły i chudoby dobrze patrz. Ano — skórę z »krasego« zdejmij i wysusz na wietrze. Nu — ostawaj zdrów.
— Jedźcie szczęśliwie.
Tak się rozstali i dzieciak ten nędzny został na Opatrzności Bożej, sam jeden, na »zachodzie« ojcowskim, na długie samotne miesiące. Od rozpaczy, buntów, strachu i płaczu broniła go bezmyślność i apatya.
Pierwszą jego czynnością było zdjęcie skóry z cielaka.
Nożyk miał na rzemyku u pasa, dobył go i przykucnąwszy nad bydlęciem, ciął go na piersi w krzyż.
Ale wtem cielak drgnął, na cięcie wystąpiła krew. Nazar rękę mu w gardło wtłoczył i zaśmiał się głupowato. Skostniały był »krasy«, ale żywy. Chłopak ściągnął kożuszek i okrył nieboraka. Na wietrze i deszczu pozostał w koszuli tylko, obojętny na chłód i wilgoć, otulając to bydlę ukochane.
Po godzinie cielak dźwigał się na nogi. Od tej chwili Nazar pokochał go w dwójnasób. Potem nic już nie miał do czynienia, tylko ogień utrzymywać i w dal na to morze wód wyglądać.