Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zapalały się oczy, ale myśl przez usta się nie wyrywała. Gdy wpadł czasem w rozbawione, hulaszcze grono, gdy śpiewano, pito, kochano, patrzał i słuchał, a oczy mu zapadały pod czoło, w głąb — i miały wyraz taki, że kto nań spojrzał, ten humor tracił. Nazywano go upiorem, i nie cierpiano na zebraniach i przy zabawie. Zauważył to — i nie narzucał się.
Gdy skończył uniwersytet, praktykował u adwokata, pracował w sądzie, i raz go spotkał kolega w biurze zarządu ordynacji hrabiego Alfreda, za stołem, nad papierami.
— Cóż tu kolega porabiasz? — spytał.
— Mam posadę — wydział prawny administracji.
— To ci kolega nie wysoko sięgasz. Myślałem, że przemówisz jak Demostenes, sięgniesz po laury naszych mistrzów!
Niemirycz oczy podniósł. Miał ten zwyczaj na sekundę spojrzeć na interlokutora, zanim odpowiedział.
— Niech bierze laury, kto chce. Ja się po nie ani schylę, ani sięgnę — odparł.
— Maszyna do robienia pończoch! — pomyślał pogardliwie kolega i spytał, czy można się dostać do bibljoteki ordynackiej.
Niemirycz wskazał mu gdzie i do kogo ma się zwrócić, i więcej tego kolegi nie widział.
W jakiś czas potem zaczęły wychodzić w najskrajniejszem, najśmielszem piśmie artykuły, podpisane jego nazwiskiem, pod tytułem „Pręgierz“, i poruszyły masy. Stylem ciętym były pisane, z zabijającym dowcipem i prawdą, z niczem niezbitą logiką i szalonym talentem polemistycznym. Stawiały pod pręgierz i piętnowały po kolei wszystkie hipokryzje i fałsze, kalectwa moralne i wstydy społeczne. Stanęli pod pręgierzem: księża