Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Stary jeszcze ciekawiej go obejrzał, pomyślał i rzekł:
— Chyba do Mehecza, bobym pana znał.
— Tak, do Mehecza. Więc pan tak dobrze zna całą okolicę?
— Bój się pan Boga, a toć tam od pradziadów siedzimy; a oprócz grafskich dóbr, jest tylko trzy majątki: mój, Bułhaków, Niemirycza, no i parę cudzych. To pan do Mehecza, aha, do pana Kęckiego? Znam go, bardzo godny człowiek. I on tam od dziada siedzi. Może pan zna i samego hrabiego?
— Znam.
— Tego tutaj nikt nie widział. Cudza krew!
— Jakto?
— No, koroniarz. Alboby on tu wytrzymał? Komaryby go zjadły.
Zaśmiał się stary. I czuć było w tym śmiechu odwieczny antagonizm dwóch szczepów.
— Zapewne i hrabina, chociaż Litwinka, nigdy tu nie była — wtrącił Niemirycz.
— Oho! tu się chowała. Nieboszczyk jej ojciec kochał Mehecz i żył z nami. Jakie tam bywały wtedy polowania! Teraz i zwierza niema. Błota suszą, łozy czyszczą; żeby nie te dyferencyjne błota Niemirycza, jużby łosi nie było. Ale i to kwestja czasu. Bóg wie, kto po Niemiryczu tam będzie.
— Hrabia — odparł spokojnie młody człowiek.
— Aha! To pan wie o procesie? Ciekawa sprawa. Wygrał podobno? — z zajęciem spytał szlachcic.
— Nie wiem.
— Wygrał. Dwudziestu chłopów przysięgło. Tysiąc dziesięcin sianożęci! Ładny kawał!