Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— I słusznie wygrał, sądzi pan? — spytał poważnie Niemirycz, podnosząc oczy badawcze.
Stary się zamyślił. Uśmiech przebiegły mignął mu na twarzy.
— Ja nie sędzia, ani świadek — odparł. — Musi być słusznie, kiedy ma wyrok. On już dużo spraw wygrał, szczęście ma do ziemi, rośnie mu jak na drożdżach. Tylko ród to mu się nie mnoży, a gaśnie. Miał pięcioro dzieci, dwoje zostało, i to takie, pożyczone, na mały czas. Dwie żony też pochował. Pytam go też: Poco ci, Józefie, tyle tej ziemi i tyle z nią kłopotu? Ano, taki ma niespokojny charakter i pasję do procesów. To nieszczęśliwy człowiek w gruncie.
— Mówił pan przed chwilą, że szczęśliwy.
— Kogo można zwojować, to zwojował, ale w domu ma ciężkie życie. Wojuje z śmiercią i przegrywa. To, panie, dzieje, choć książkę o tem pisać.
Niemirycz milczał. Nie pytał, ani okazywał ciekawości; ale stary, rad był pochwalić się przed obcym, że i u nich zdarzają się ciekawe wypadki.
— Niespokojna krew, panie, to jest ciężki dopust Boży.
Mając dwadzieścia lat, Niemirycz się ożenił, w uniwersytecie w Petersburgu, z jakąś ubogą panienką. Przystojny był chłopak i bardzo do kobiet ciekawy. Ojciec jego okropnie małżeństwu był przeciwny. Ale co było robić, jedynak! Mruczał stary i parskał, ale się wreszcie pogodził. Młodzi zjechali do Niemirowa, złożyli wizyty nam i Bułhakom. Zaraz wtedy powiedzieliśmy, że niedługo będzie tego dobra, bo to nie była żona dla Niemirycza. Ciche, wystraszone, wątłe stworzenie, a on jak ogień człowiek. Widać było, że go żona nudzi i drażni swą łagodnością i smutkiem. A tu