Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

taka słaba. Franek ma sparaliżowaną matkę. Zlitujcie się, ludzie! Co śmiecie czynić, jakto? Za mnie moich najmilszych chcecie mordować. Zlitujcie się, ja was błagam! Ach, żebym mógł z tobą do nich pójść! Wszyscy my trzej byśmy jedno mówili...To nie prawda.
Kacperek spojrzał na Niemirycza.
— Jego maligna objęła. Już nie wie, co gada — szepnął.
A ksiądz aż się dźwignął, wyciągnął ręce.
— Chodź, Sadowski, chodź. Dobryś, żeś przyszedł. Bardzo ci dziękuję. Tobie żal, że mi się tam od was krzywda stała, i zaraz złość cię ogarnia. Nie trzeba się złościć. To żadna krzywda, to wypadek... Przecie mi wierz: pocobym się zapierał? Doprawdy. Daj mi ten nóż, daj. Lampie go odebrałeś? To dobrze, ale mnie go podaruj, a Lampie ot, zanieś ode mnie te moje medaliki. Widzisz, to też będzie znak, że go fałszywie potępiacie. Pieniądze u niego widzieliście: może znalazł, a może i ukradł, ale nie mnie. To tylko tak się jedno z drugiem zeszło... Wierz mi, ja nigdy fałszu nie mówię. Ach, żebym ja mógł z tobą do nich pójść! Zlitujcie się, zresztą przyprowadźcie ich tutaj. Przysięgniemy wam. Nie karzcie ich, niewinni są! Sadowski, chcesz, ja napiszę... Jakże ty możesz mi nie wierzyć? Ty ich zostaw w spokoju, ty się dowiedz do Żuławskich, do Herzów, do Drewnów, tam, gdzie ja nie zdążyłem być dzisiaj, i powiedz, że będę, jak się tylko podźwignę. Poczekajcie na mnie. Kochany mój, ty nie popełnisz takiej strasznej zbrodni bez racji. Oni niewinni. Pozory kłamią!
Kacperek stał oszołomiony, zachwiany, może poruszony gdzieś na dnie duszy. Ksiądz go trzymał za rękę, nie puszczał i błagał.