Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie zapomnę panu nigdy wszystkich doznanych dowodów szlachetności i delikatności uczuć. Ile w mej mocy, postaram się odwdzięczyć czynem, tymczasem dzięki za taką gorliwość i ufam, że sprawę złożyłem w dobre ręce obu panów. Zdecydujcie już sami o szczegółach, ja na jedno nacisk kładę, na pośpiech. Żegnam panów.
Uścisnął obu dłonie i wyszedł.
— Ja ręczę, że pan parę tysięcy dostanie. No, więc jakże, kiedy jedziemy? — zapytał plenipotent.
— Wszystko mi jedno — odparł chmurno Niemirycz.
— Ja mam trochę sprawunków dla moich kobiet, ale jutro wieczorem jużem gotów.
— Jam gotów i w tej chwili.
— Oho, widzę, że będziemy się nawzajem napędzali — zacierał ręce plenipotent. — No, to już lecę! Papiery zostawiam.
Niemirycz, po jego wyjściu, zebrał razem dokumenty i kazał woźnemu odnieść do swego mieszkania, a sam się przewałęsał po mieście, czując wstręt do pracy, do myśli, do czegokolwiekbądź.
Nazajutrz przyniesiono mu z kasy pensję za cały czas podróży z hrabią Andrzejem, plus grubą sumę na djety i rozchody w sprawie serwitutów. Zapłacono mu po królewsku. Miał ochotę zwrócić to złoto, ale pomyślał o uciesze księdza i zostawił. A ksiądz przyszedł na pożegnanie, ale, wbrew spodziewaniu, nie bardzo się datkiem ucieszył. Wyglądał jakiś zamyślony, nieswój.
— Coś księdza złego spotkało?
— Nie, tylko czuję coś w tobie. Masz takie niejasne oczy, takeś bez radości dał te pieniądze. Może ci ich szkoda? Ale ja może nie rozumiem?