Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Niby, pan mówi, w imię moralności. Ha, no pewnie!
— Ja nie uznaję sakramentów i nie wierzę w te różne świętości, ani rozumiem, jak można coś nazywać grzechem na ulicy, a sakramentem w kościele. No, ale skoro kto w to wierzy, niech będzie logiczny. Na miejscu hrabiowskiej rodziny gwałtem zaprowadziłbym tę parę do kościoła, jeśli to ma być ich zbawieniem i jest przez wiarę nakazane.
— Dobry pan sobie! — roześmiał się rejent.
— A kasty, a krew? Pan jest zwolennikiem krzyżowania ras.
— Jestem tylko stróżem logiki. Ludzie uczynili taki chaos w sobie i wokoło siebie pojęć, zdań, zasad, poglądów, praw, formułek, że tylko zajrzeć w ten odmęt, a rozum ludzki cofa się z bojaźni o swą równowagę... Myślałem długo nad tem, jakim cudem potrafili doprowadzić do tak ślicznej zgody i przyjaźni cnoty z występkami, i naprawdę gubiłem się w myślach, aż mi to Szczedryn rozwiązał: wynaleźli hipokryzję... Tak, to jest bóstwo najwyższe tego Olimpu.
Rejent się śmiał, ale rozmowę przerwała im orkiestra i Opolski, wracający na swe miejsce.
— Bankierowa ginie z chęci poznania ciebie — rzekł. — Powiada, że musisz pysznie mówić impertynencje. Przypatrz się kolczykom Mory. Podobno zapłacił za nie hrabia sto tysięcy. Muszę do niej pójść i powinszować. Powiadają, że on się z nią żeni.
— Więc ją znasz osobiście?
— Starzy jesteśmy znajomi, z Monachjum, z Wiednia, z Pragi. Malowałem ją dla hrabiego. Znam ją dawniej niż on, od początku karjery — z Pragi.
Kurtyna się podniosła. Umilkli.