Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W duszy Niemirycza utworzył się obraz psychologiczny. Kobieta szalonego temperamentu, upojona atmosferą hołdów i sławy, uległa jakiejś pokusie, wrażeniu chwili, podnieceniu, i w wir porwana, rzuciła mu to ostatnie pożegnanie, nie chcąc kłamać, udawać. To było logicznie konieczne. Życie, nawyknienia, przerwane oryginalnością epizodu, wróciły. Musiało się skończyć, było za piękne i za szalone.
Wszystko wyrozumował, wszystko wytłumaczył i nawet jej nie potępił, tylko cierpiał, nieznośnie chwilami cierpiał. Odczytywał czasem ten list ostatni, porównywał z innemi, i wkońcu postanowił zobaczyć ją przecie, przekonać się, czy tak jest, jak wyrozumował.
Gdy się rozstał z hrabią Andrzejem, ruszył na Berlin, gdzie się dowiedział, że Willa Mora śpiewała w Wiedniu. Więc otrzymywała jego listy, tylko nie chciała odpisywać. Miał chwilę wahania. Chciał nie jechać dalej, do niej, ale przypomniał sobie mękę nieświadomości, niepewności, i postanowił sprawę skończyć.
— Może potępiam ją niesłusznie, może łudzę się napróżno... Chcę wiedzieć!
I pojechał do Wiednia. W dawnem mieszkaniu jej nie było, poszedł pod wskazany adres. Na afiszach dziennych wyczytał, że śpiewała, właśnie tego wieczora, więc postanowił pójść do mieszkania, zobaczyć się przedewszystkiem z Nelly. Nieznajomy lokaj mu otworzył. Spytał o Angielkę. Była z panią w teatrze.
— Ale pan jest. Kogo mam zameldować? — dodał.
I w tejże chwili w bocznych drzwiach ukazał się mężczyzna olbrzymiego wzrostu, opasły, ogolony jak aktor, o twarzy bladej, nalanej, opuchniętej, i głosem ochrypłym spytał po włosku:
— Co tam? Czego?