Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Niemirycz przyjrzał mu się uważnie, spokojnie i odrzekł w tymże języku:
— Jestem znajomy miss Nelly, mieszkam w hotelu „Erzherzog Karl“, a że jutro wyjeżdżam, proszę, żeby mi naznaczyła godzinę rozmowy.
— To daj pan to polecenie lokajowi! — burknął Włoch.
— Miałem to właśnie uczynić, ale że pan mnie pyta, więc panu odpowiadam.
— Pytam, bo jestem tu u siebie.
— Polecam więc panu moją prośbę, prosząc o powtórzenie miss Nelly. Oto moja karta.
— Weź, Johann. Co się gapisz! — krzyknął ten, który tu był „u siebie“.
Niemirycz osłupiał i oczom nie wierzył. Wracał do hotelu zupełnie oszołomiony. Spodziewał się ujrzeć amerykańskiego miljardera, arcyksięcia, sławnego artystę, Antinousa — zobaczył podstarzałego Włocha, w rozpiętej kamizelce, z brudnemi rękami, w rozdeptanych pantoflach, łysego, wstrętnego, cuchnącego cygarem i tłuszczem.
Długo w noc bił się z myślami. Miał chwilami wrażenie, że to była halucynacja podnieconej wyobraźni, że to jakaś potworna pomyłka, czy mistyfikacja. Nie mógł spocząć, ni zasnąć. Rano, zaledwie się otrzeźwił kąpielą i ubrał, piccolo hotelowy przyniósł mu jego własny bilet, na którym Willa nagryzmoliła jedno słowo: „Św. Stefan“. Poszedł tedy natychmiast do kościoła i zaraz na wstępie, w mroku, dostrzegł ją, już czekającą. Skinęła nań nieznacznie. U bocznych drzwi fiakr czekał. Wsiadła, znowu skinęła. Byli razem, unoszeni pędem koni.