Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kogoś, kogo muszę oddać pod opiekę pana hrabiego na czas mojej nieobecności: mego księdza.
Obaj słuchający roześmiali się.
— Jak od pana, to szczególny legat. Gdzież jest i kto ten ksiądz?
— Nie potrafię odpowiedzieć i nie pytałem nigdy o nazwisko. Księdzem Michałem się nazwał, gdy pierwszy raz przyszedł. Teraz już się na dobre u mnie rozgospodarował i boję się, żeby nie zmarniał beze mnie. Jeśli pan hrabia pozwoli, to go przed wyjazdem przyprowadzę, przedstawię i o opiekę, jak nad dzieckiem, poproszę. Tymczasem i dla siebie mam prośbę o dwa tygodnie ulopu.
— Wszystko, czego pan zażąda, zgóry spełnione. Ale księdza to radbym zaraz poznać, dziś jeszcze, bo mnie ogromnie zaciekawia, co to za okaz. Proszę pana dziś na wieczór z nim. Zaproszę ciotkę księżnę na ten specjał.
— Przyprowadzę go, ale wątpię, czy się wzajemnie sobie spodobają — uśmiechnął się Niemirycz.
Ksiądz naturalnie o zmroku już się zjawił. Niemirycz obejrzał go od stóp do głowy.
— Czy ksiądz nie ma lepszej sutanny? — spytał.
— Lepszej? Albo ta zła? — zdziwił się ksiądz, patrząc z zupełnem zadowoleniem po sobie. — Ja wcale drugiej nie mam. Poco? Jesienią mi tę dałeś, to starą darowałem.
— Mamy dziś być z księdzem z wizytą u hrabiego.
— A to poco? Mnie tak straszno u bogatych.
— Ano, trudno. Muszę księdza tam zapoznać, bo za parę tygodni wyjeżdżam z młodym hrabią za granicę na długi czas, więc hrabia obiecał zaopiekować się księdzem.