Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wie, odstąpić od dochodzenia kosztów i używalności przez lat tyle.
— Ja hrabiego łaski prosić nie będę. Jeszcze sprawa nie wygrana, jeszcze nie wiadomo kto kogo prosić będzie o łaskę! — wybuchnął stary.
— Teraz ja powiem: nie czas na komedje. Wiemy doskonale obadwaj, jak się sprawa skończy. Dlatego pan tu jest. Może pan jeszcze proces przewlekać, narażać na dalsze koszta i ambaras. Ale ja panu też zapowiadam, że jeśli po wyroku nie ustąpi pan z używalności tej ziemi, to ja podam do sądu sprawę o fałszerstwo i krzywoprzysięstwo.
— Ty... to mnie zarzucisz? Ty mi wytoczysz proces kryminalny?! Ty, ty! Syn — ojcu?
— Nie. Win pana i zbrodni względem mnie przed żadnym sądem nie obnażę.
— Raczysz mi je wspaniałomyślnie darować — zaśmiał się dziko stary. — I zapewne sukcesję po mnie łaskawie przyjmiesz. Ale w takim razie postępujesz nierozsądnie. Mało co z Niemirowa zostanie po przegraniu procesu.
— Zostanie to, co moje: popioły matki.
— Matka twoja, gdyby żyła, przeklęłaby ciebie w tej chwili. Co ty wiesz o niej. Jakiem prawem umnie sądzisz i śmiesz potępiać? Półwarjatka, histeryczka, stara panna zabrała cię z domu. Ustąpiłem przed grozą skandalu. Ukradła cię prawie, ukryła, wychowała cię w fałszu i nieświadomości, i ty chcesz być sędzią spraw, które się rozgrywały przed twem urodzeniem, na zasadzie plotek i oszczerstw. Prawdą zaś jest to, że matka twoja miała piętnaście lat, gdy została moją żoną. Pochodziła z innej sfery, była