Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

obraź sobie, że gdyby twój ojciec, będąc zamożnym, został kaleką z wami ośmiorgiem do utrzymania, a ktoś go ograbił. Byłby to kryminał. A czy ty, biorąc, zawsze jesteś pewnym, że za tym bogatym nie weźmiesz i grosza biedniejszych? Na świecie wszystko jest tak splątane, że majchrem tego nie rozplatać.
— Więc czem?
Niemirycz patrzał zamyślony w płomień lampki. Wielki, beznadziejny smętek był w jego oczach; przeniósł je na twarz draba i z głębi piersi westchnął:
— Nie wiem. Nie widzę rady — rzekł głucho.
— Aha, to ja mądrzejszy od pana! — zaśmiał się Kacperek, wydobywając z za cholewy pęk wytrychów i nóż. Położył to wszystko na stole i rzekł:
— To i to.
Niemirycz wstał i głową potrząsnął:
— Już to było! Wszystko było. I co z tego? Róźnie się krzywdziciele, bogacze, pany i możni nazywali. Wypasali się i byli rznięci, a na ich miejsce ci głodni się wypasali, i tak samo ssali słabszych, głupszych, biedniejszych. Wszystko było, ale równości, zgody, sytości w miarę, zadowolenia nie było nigdy i nie może być, bo z wszystkich stworzeń człowiek najłapczywszy i człowiek się nie zmieni.
— Idzie już pan? Odprowadzę — rzekł uprzejmie Kacperek, biorąc lampę i czapkę.
Gdy byli na dole, Niemirycz chciał go pożegnać, ale drab odprowadził go do pierwszej lepiej oświetlonej ulicy i tam dopiero zniknął. Wicher z śniegiem szalał ciągle nad miastem. Noc zimowa nie miała końca. Gdy Niemirycz dotarł do domu, był zupełnie fizycznie i moralnie wyczerpany. Rzucił się w fotel i długą chwilę tak siedział w ciemności. Potem się