Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Pożary i zgliszcza.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i zmieniony, ruchem wyprosił siostrę za drzwi, sam szybko ruszył naprzeciw niespodzianych gości.
Władka została sama z myślami.
Wojsko ruszyło z miasteczka, szło w stronę Żydowego Wiru.
A zatem wiedziano o partji, — jak? — kto to uczynił?
A na wyspie sądzono się w bezpieczeństwie — miano rozkaz pozostania!
Nagle rozjaśniła się jej twarz. Zuchwała, energiczna postać Świdy wystąpiła między nią, a grozą klęski.
On strzegł jej idei. Przypomniała sobie jego gorączkowy pośpiech, niezrozumiałe słowa, ten sygnał zasłyszany na wyspie — i zasępiła się znowu. Zestawiała fakty! A w sieniach rozlegał się brzęk ostróg, chrapliwe dźwięki nienawistnej mowy i hałaśliwe powitanie. Ucichło wreszcie wszystko; gospodarz wprowadził gości do swej kancelarji.
Tymczasem u okna postać kozaka pochyliła się na szyję konia, zajrzał przez szybę do wnętrza.
Patrzał uparcie na Władkę. Uśmiech brutalny rozchylił jego zmysłowe wargi, przysunął się jeszcze bliżej ściany, podniósł nahaj, zwinął go i uderzył rękojeścią w szybę.
Szkło rozprysnęło się po podłodze z przeraźliwym hałasem.
Władka obejrzała się i dopiero teraz spostrzegła sprawcę.
— Darujcie, — ozwał się po rusku, przyczem nahajem dotknął baraniej czapki, salutując. — Takem