Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Pożary i zgliszcza.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mnie z rozkazem powstania do was. Poszedłem rad, że znowu prochu powącham.
Wasz wojewoda, stąd o mil chyba dwadzieścia, stary, dobry Polak, zabrał mnie z sobą i zawiózł do jakiegoś dworu, gdzie była wyfiokowana jejmość, panienka bardzo piękna i smutna — i pan czarniawy!
Muszę panu wyznać, że mi od sześciu miesięcy tyle nazwisk przeszło przez głowę, a ludzi przez oczy, że już ani jednego imienia nie pamiętam. Siedzieliśmy w tym dworze trzy dni; rozesłano emisarjuszów, gońców, rozkazy i pewnej nocy, z tym czarnym panem i wojewodą poszliśmy, w las po wodza. Zawiózł nas gospodarz na wyspę jakąś, gdzie miał się stawić ów naczelnik z bratem.
Eh — do licha z nazwiskiem: Skotniccy podobno! Widziałem ci ja wodzów niemało, więc ciekawy byłem temu się przypatrzyć, ale sen nie sługa, tak mię zmógł, żem się obudził o jasnym dniu — i nie poznałem wysepki. Tłum na niej był powstańców-zuchów — zwożono prowjant, broń — gotowano jeść, śpiewano, strzelano na wiwat — naradzano się między sobą. Czarniawy pan wsiadł już do czółna — oznajmił, że wódz będzie wieczorem — i że, ponieważ brat jego, co miał śledzić Moskali, zdradził — więc go się skazuje na powieszenie! Cóż robić! Posłuszeństwo, żołnierskie nabożeństwo. Dwóch chłopców wzięło sznur i pojechało z nim razem, żeby się ze zdrajcą prędko rozprawić, a jam się wyrwał na ochotnika — w przeszpiegi. Winszuję samemu sobie: nic nie widziałem, błądziłem cały dzień, dwa razy byłem już w objęciach ciotuni śmierci, głodny, zbity, pokiereszowany! Tfu, ten nikczemny brat naczelni-