Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Pożary i zgliszcza.djvu/345

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i podłogę był najcięższy mozół; każdą sztukę trzeba było z pnia wyciosywać, a ciężkie były i chropowate okropnie. Już teraz i w nocy pracował Aleksander i ledwie nad ranem zasypiał godzin parę na ziemi, dopóki mu słońce nie zajrzało w oczy, nie pędziło do roboty.
Nigdy się nie poskarżył i nie ustał. Rękojeść topora zdarła mu skórę z rąk, blizn miał pełno i szram, raz belka rozgniotła nogę, czasem siekiera oślizgiwała się kalecząc biedaka, a co nocy myślał ze strachem, że chyba już pomartwiałe ramiona i kark zbolały wypowiedzą posłuszeństwo.
Przeniósł wszystko, a tak był tą pracą swą zajęty, że i w ciężkim śnie widziała Władka, że rękami ruszał bezwiednie, jakby wciąż rąbał.
Simsonowie, a zwłaszcza Sam nie szczędzili pomocy, młody strzelec przynosił zwykle zwierzynę z kniei, przebywał po dni parę, ciesząc się postępem roboty jak dziecko.
Nareszcie dokończył Świda podłogi i z wielką radością wypakowali wóz z przyborów i wnieśli się do swego pałacu. Pałac to był niski i trochę krzywy, bez drzwi jeszcze i okien, nie miał też ścian wewnętrznych i komina, wyglądał na chlew sklecony naprędce, ale ich radości, gdy się znaleźli pod dachem, niktby nie zdołał opowiedzieć.
Najcięższa połowa pracy była przebyta...
Następnego dnia Świda zaciągnął jedyne okienko błoną wołową i wziął się do skomplikowanej konstrukcji drzwi, a Władka rozgościła się w chacie.
Umeblowanie składało się z ławy, tj. deski opartej na dwóch pniach i takiegoż stołu, w dwóch