Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Pożary i zgliszcza.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jesieni podsłuchałem rozmowę ojca z Czaplicem. Rachowano rekrutów. Wród imion złodziei, urwiszów, pijaków, śmiecia całej wsi, Czaplic zamieścił Michałka. Zakipiałem — i bez namysłu poszedłem ostrzec przyjaciela, a gdy nazajutrz wójty brać poczęli biedaków, nie było już śladu dojeżdżacza. Przetrząśnięto folwarki i lasy, wsie i rzeczne zalewy — napróżno — zginął jak kamfora! Ja tymczasem, jak lis, co wieczór opłotkami czaiłem się za ogród, za gąszcz nieprzebyty chmielu, gdzie nieopodal od zabudowań gospodarskich stała szopa z sianem. Na dany znak usuwał się nieznacznie przedarty kawał strzechy i Michałko brał z rąk moich jadło i napój, kryjąc się zaraz napowrót.
Pewnego dnia, gdym tam był właśnie, usłyszałem w chmielniku szept i szmer. Przerażony, wszyłem się w gąszcz, na kolanach opełzłem budynek wokoło, a potem przyczajony, wytężyłem wzrok i słuch. Ba, była to dla mej nienawiści uczta nielada. Józia Sitnicka w objęciach Czaplica.
Chwilę pożerałem ich oczami, głupi, myśląc, że wróg w mych rękach, potem jednym skokiem znalazłem się koło nich i zbudziłem szyderskim śmiechem! Dziewczyna porwała się z krzykiem wielkim, chciała uciekać, obaliłem ją wściekły na ziemię.
— Zostaniecie tu oboje, aż zawołam ojca i dwór! Byłem silny — po chwili opanowałem Czaplica! Co potem nastąpiło, miesza się chaotycznie w mej głowie. Czaplic mnie łajał i prosił, wściekał się i zaklinał — nie słuchałem! Gdym podniósł głos i krzyknął, oprzytomniał, zmierzył mnie okropnym wzrokiem, szarpnął się, wyrwał, przesadził płot i zniknął