Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Pożary i zgliszcza.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

znam go! To darmo, panie Czaplic, losy rzucone, trzeba się do nich zastosować. Zapomnijcie o mnie jak o umarłej. Możecie mnie zgubić, wiem i boję się was dla niego! Miłość daleko sięga, lecz nienawiść jeszcze dalej, bo nie przebiera w środkach! Przeto was proszę, zapomnijcie o mnie... dajcie mi cierpieć w spokoju!
Podniosła na niego swe piękne oczy.
Straszny był. Zmieniony wściekłością, upokorzeniem, wstydem i zawiścią. Potęga jego oślizgiwała się jak tępe ostrze po woli słabej dziewczyny. Nie miał broni na nią. Przestał panować nad sobą, po raz pierwszy wobec niej zrzucił maskę; czarna dusza wyjrzała w całej swej ohydzie. Śmiał się kurczem, a w oczach migotał mu dziki ogień.
— Miłość, nienawiść, cha, cha, one podobne do siebie, bo krok je tylko dzieli. Idź więc pani ze swą miłością, ja cię już słowem nie zatrzymam! Losy rzucone! Ja pójdę z nienawiścią dla was obojga i zemstą! Z zemstą za pogardzone uczucie, za miłość dla mego najgorszego wroga, za to, że go wam z serca wydrzeć nie mogłem, pomimo wszystko, com uczynił. Idźcie do niego, idźcie, nie zgubię was... dam cierpieć bez przeszkody! Oh, to nie łaska i nie zapomnienie, ja tylko rafinuję nienawiść. Oddaję wam niedolę, trudy, nędzę bez podziału... mnie trzeba czegoś innego, mnie trzeba waszego szczęścia. Słyszycie, strzeżcie się szczęścia, biada wam wówczas. Miłość daleko dochodzi, kruszy łańcuchy, z katorg wydziera, ratuje w pogoni, ocala od śmierci. Gdy wam trud pozostanie jak ciężkie wspomnienie, pamiętajcie o mnie; gdy osiągniecie szczęście, niech