Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Pożary i zgliszcza.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tyś się ożenił! Rok temu było nas dwóch tylko, a dziś Marynia zabrała twe serce całe, bez podziału.
— Krzywdzisz mnie, Aleks. Zostało ono zawsze to samo dla ciebie, lecz ty o nie dbać przestałeś, jak przestałeś dbać o opinję u ludzi.
— Opinja nigdy mnie nie oszczędzała — wtrącił porywczo — nie spodziewają się wiele od podpalacza!
— Przestań! Jesteś podrażniony, zły, wściekły jak zwierz. Czym ja sądził, że tak będzie, gdy przed kilku laty po śmierci ojca, poznaliśmy się lepiej i pokochali serdecznie. Na duszy twej coś leży ciężkiego, co ją do szału przywodzi, niby kłami rozdziera. Ty cierpisz, pasujesz się, otrząsasz i upadasz coraz głębiej. Ciebie coś boli okropnie! Słuchaj! Kocham cię całem sercem i jestem na śmierć skazany. Tajemnica, powierzona takiemu człowiekowi, to kamień rzucony w bezdeń, a może ci ulgę przyniesie podzielić się troską, wyznać mękę, zrzucić ciężar przed bratem. Żebyś ty wiedział, jaki mię żal ogarnia, gdy patrzę na ciebie i pomóc nie mogę!
Aleksander milczał. Spuścił głowę i patrzał ponuro na brózdę, którą jego wiosło znaczyło za sobą. Wahał się. Słodka prośba brata wsączyła mu się w duszę, a czara goryczy była tak pełna, że lada kropla mogła spowodować przelanie. Ostatnie resztki dumy walczyły jeszcze z potrzebą wybuchu na zewnątrz: aż nagle wśród wielkiej ciszy wody i borów zabrzmiał głos jego posępny, zrazu niepewny, potem coraz donośniejszy.
— Tak, poznaliśmy się dopiero po śmierci ojca, bo przedtem czyż to było możliwe! Co za łącznik mógł istnieć między dobrym synem, wzorowym uczniem,