Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Pożary i zgliszcza.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Usłuchano go. Latarnia, wzniesiona w górę, oświetliła dziwaczny obraz. Trzech ludzi czarno ubranych, z twarzami potępieńców, a w środku winowajca zielono blady, straszny ohydną złością i strachem. Pętlę już miał na szyi; koniec jej trzymał jeden z oprawców, obojętnie szukając okiem jakiej belki czy słupa, coby mu oszczędziły fatygi wynoszenia skazańca do ogrodu.
W ciszy, przerywanej zgrzytem zębów Czaplica, człek stojący na oknie rozwinął papier i czytać począł monotonnie:
„Za zdradę kraju, sprzedanie się Moskalom, za sromotne postępowanie i podłość, skazuje Rząd Narodowy niniejszym wyrokiem na śmierć przez powieszenie Dominika Czaplica ze Sterdynia, byłego naczelnika powiatu. Wyrok ma być spełniony w przeciągu doby przez tego, kto rozkaz otrzyma“.
Świda przez ciąg tej sceny wypełzł ze swej kryjówki, czując się bezpiecznym w tem towarzystwie. Patrzał z dziwną mieszaniną zadowolenia, zgrozy i mimowolnego wstrętu.
Po przeczytaniu tego lakonicznego rozkazu, wódz wykonawców skinął ręką i odwrócił się, może nie chcąc widzieć tego, co nastąpi. Istotnie chwila była przerażająca.
Człowiek trzymający pętlę wskoczył na okno, pociągnął ją za sobą: Czaplic zacharczał głucho.
Drugi z oprawców postawił latarkę, dźwignął ofiarę brutalnie do góry.
Świdzie krew uderzyła do twarzy, zerwał się z ziemi, poskoczył. Jednem pchnięciem odtrącił kata, do-