Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Pożary i zgliszcza.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
IV.
VOTUM WŁADKI

Było miejsce wśród puszcz Polesia, gdzie bór rzedniał i rozstępował się wokoło wielkiej piaszczystej polany. Cztery drogi tu się zbiegały, w środku stał odwieczny drewniany kościołek.
Wieki nosił na sobie sczerniały, mchem okryty dach świątyńki; lata starły zeń farbę i blask, pokrzywiły ściany, wcisnęły do ziemi węgły, spaczyły dębowe, żelazem kryte odrzwia, pochyliły tu i tam słupy parkanu.
Ale drogi doń wiodące były szerokie, utarte, polana zdeptana tysiącem ścieżek, i co dzień z garbatej dzwonniczki, z białą rosą, dźwięczał daleko na okolicę dzwon cały srebrny, bogatszy od wielu katedralnych.
Skarb bo krył ten mizerny przybytek, skarb sławny na kraj cały, cudowną, z hebanu rzniętą Mękę Pańską w jedynym ołtarzu i cudowną jasną kryniczkę, tryskającą w dziedzińcu z żółtego piasku, okrytą minjaturową kapliczką.
Do Męki tej i wody przejrzystej szedł z okolicy całej, kto cierpiał i bolał, kto prośbę miał lub podziękę; szli wielcy i mali, bogaci i ubodzy, pieszo, pokornie, z wiarą wielką i nadzieją. Legenda mówiła, że ilekroć klęskę kraj miał ponieść, z krucyfiksu wielkie łzy płynęły na ołtarz, jak wróżba nie-