Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Tylko cisza, i skupienie, i wielka powaga panowały nad tą jesienną nocą. Wszystko żywe skupiało i taiło siły, by przetrwać do nowego zmartwychwstania, by przeżyć pozorną śmierć.
Tak było cicho, że słychać było spadanie liści, co się słały po ziemi, na ochronę mocy odrodzenia zawartej w korzeniu, i szelest robaczka, co rył sobie pod korą kryjówkę, by ożyć w niej na wiosnę.
Milczeli i ludzie, też o przetrwaniu myśląc, tylko Rosomak, w dal srebrną zapatrzony, miał oczy promienne i czasami drgnęły mu wargi wewnętrznem słowem.
Trącił go Żuraw w ramię.
— Mów! — szepnął.
Cicho i powoli zaczął — jakby z głębi duszy odrywały się myśli i, skrępowane ubóstwem wyrazów, szukały dla uczuć dźwięku.
— Pozdrowiony bądź Mistrzu, cudów piękna i mądrości stworzycielu. Tyś jest tu z nami w każdym kształcie, dźwięku, woni — i z Tobą myśmy to lato przebyli. Niech Ci będą dzięki za dzień każdy i każdą chwilę, niech Ci będą dzięki, żeś nam otworzył oczy i uszy, by Twoje piękno rozumieć i żyć niem, jak chlebem. Niech Ci będą dzięki za zdrowie duszy i ciała, za słońce i zdrój — kwiat i jagodę, za znój i spoczynek — za pogodę naszych serc.
Zachowaj, Ojcze, nas, co odchodzimy, i to, co tu zostaje, a z czem żyliśmy to lato jako bracia, w całości, i mocy, i zdrowiu, byśmy przetrwali i odnaleźli się