Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

my skórę, rogi, ciebie i przepchniemy do Puhaczego Ostępu.
— A tamci się głowią tymczasem.
— Odrowąż już pewnie leszczynę rąbie! — uśmiechnął się Rosomak.
Znaleźli towarzyszy śpiących kamiennym snem. Skóra łosia wisiała na gałęziach w dymie ogniska. Czaszka i rogi leżały na olbrzymiem mrowisku, już czarne od mrowia naturalnych preparatorów. Resztki ofiary — zawleczono w gąszcze, i obozowisko przybrały porządny wygląd. Od ujścia brodu rozlegał się odgłos siekiery — znaleźli Odrowąża przy pracy nad tratwą.
Obejrzał kalekę-żórawia.
— Trzeba go umieścić w ciemnym szałasie, dać wody, ryb, ślimaków, robaków; często zaglądać, żeby się z człowiekiem zapoznał. Za parę tygodni się oswoi, do ręki przyjdzie po jadło i można będzie potrosze na swobodę puszczać. Dobry towarzysz, miałem takiego kilka lat na podwórzu. Nawet stróż bywa dobry.
— Tratwę robicie? — spytał Orlik.
— A cóż! Doktórby żałował czerepu i rogów, a Pantera nie porzuci skóry. Jakoś to zładujemy. A trzeba jutro wracać, bo chleba niema, a woda do picia obmierzła. Noc będziemy mieli z wilczym koncertem. Dziki dym poczuły i poszły. Tędy szły. Maciora z siedmiu warchlakami i dwa spore wycinki. Lisy czatują po haszczach. Szykujcie łozę do wiązania drzewa i mchu do zatkania szpar nadrzyjcie.
Do wieczora związali tratwę bardzo wąską i pier-