Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się życiem: W naturze czuć było przesilenie, koniec jednego okresu. Wśród gałęzi drzew i krzewów ćwierkała młodzież ptasia, dopominająca się u rodziców pożywienia, przelatujące nieśmiało z konaru na konar w skwarnem powietrzu bujały wielkie bąki, gzy i motyle — monotonnie gruchały turkawki, czasem przerywał ciszę krzyk sójki, zwiastującej jastrzębia, a tło letniej muzyki utrzymywały świerszcze, bezustannie strojące swe jednotonowe skrzypce.
Słońce stało w potędze dojrzewania.
Na jarzębinach poczynały się barwić paciorki i wielkie liliowe dzwonki kwitły pod pniami brzóz — na których już gdzieniegdzie błyskały pojedyńcze złote liście.
Świerszcze, owady lotne, turkawki śpiewały kołysankę, co wreszcie uśpiło Cota, który się w ogródku na derce wyciągnął i dał się słońcu wzmacniać i goić. Aż gdy się ocknął — miało się na odwieczerz i z puszczy wynurzył się Odrowąż i z zawiniętej poły kapoty wysypał na przyźbę kupę żółtych lisic i syrojadek.
— Ot — i pierwsze grzyby już są. Będzie urodzajny rok.
— Myślałem, żeście ojcze poszli na dożynki.
— A ciebie miała łania karmić, jak świętych na puszczy! Zanimbym zeszedł, to i oni wrócą. Pewnie na noc będą.
Zaczął stary grzyby na wieczerzę obierać i prawić leśne baśnie — i tak im zeszło do wieczora.
Chłopak upierał się doczekać towarzyszy, ale musiał po wieczerzy już spać do alkierza, bo jednak