Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Coto wnet się z Jaśkiem poznajomił i zaczął napierać się kosy.
— Jakże to! — nudził Rosomaka — on ma tylko trzynaście lat, i kosi, a ja mam szesnasty.
— Ho, ho — ja mam trzydzieści siedm, i ledwiem się dziś ożenił. Pojąłem waszą wnuczkę — ojcze. Zaraz ledwiem ją poznał, bo bałem się, że mnie Żuraw ubiegnie! — śmiał się Pantera.
— No i na teściową zdałeś swą robotę.
— Ale za to wyręczę żonę w grabieniu.
— Coto, dostaniesz kosę — nie lamentuj — mam zapaśną. A dogodzę ci przez wdzięczność, żeś mi doradzał małżeństwo. Pyszny wynalazek. Zaraz mi przybyło powagi!
I, na zadokumentowanie tej powagi, dał susa w gąszcze, zabeczał jak kozioł i krzyknął.
— Hej, Jasiek, Coto — kto zgoni Panterę?
Chłopcy pognali.
— On ich godzinę będzie wodził, a wreszcie gdzieś się przyczai, zmami — że i do wieczora będą szukać! — zaśmiał się Odrowąż.
Jakoż gdy przyszli do chaty zastali Panterę z „żoną“ na ręku i Kubą na ramieniu. Trochę tylko był zdyszany.
— Gdzie chłopcy? — spytał Rosomak.
— Szukają Pantery po puszczy.
Rosomak i Żuraw powitali Szczepańską, ale Odrowąż nie dał długo gawędzić.
— Póki jasno narządźcie i poklepcie kosy. Jutro z rosą trzeba zaczynać.