Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/077

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.




Nowi przybysze.

Nazajutrz po straceniu pary morderców — wśród nocy Żuraw się zbudził na kołatanie do komory.
— Zaraz, zaraz! zamamrotał i spał dalej.
— Urodziny mamy. Córka. Matka i dziecko zdrowe, — zawołał z za drzwi Pantera.
— Srokate? — spytał Rosomak.
— Jak jesienne kasztany, co się dzieci bawią.
— Czy mam wstać? — rozbudził się Żuraw.
— Nie. Przepadło ci honoraryum.
— Potrzebnieś budził!
— Śpiochy. Nie żal to taką noc wiosenną przespać! Idę na spacer.
— Tupcio tak czynił i źle skończył.
Rano każdy zajrzał przedewszystkiem do nowego domownika, niosąc Łatanej Skórze różne smakołyki.
Źrebiątko trochę jeszcze chwiejne na nóżkach wyzierało już ciekawie na Boży świat, od boku matki nie odstępując.
— Istna karta geograficzna, — zaśmiał się Żuraw.
— Frontowa będzie panna! — pogłaskał ją Rosomak.