— Na przyszłą wiosnę ten ostęp stanie się ptasim wyrajem. Zatokują tu głuszcze brodacze, będą kuć dzięcioły, mysikróliki powieszą kunsztowne kołyski, w świerkach osiądą gołębie. Wrócą tubylce radne, zapobiegliwe, niedrapieżne, wesołe i łagodne. Teraz ci uczynili pustynię!
— Powiesić je po śmierci!
— Nie. Zabiorę i pięknie spreparuje. Zastąpią tę naszą nawpół przez mole zjedzoną sowę, co ją używasz na wrony jesienią. A teraz — do barci.
— Jeślim ci koniecznie nie potrzebny — idę do chaty! — rzekł Żuraw. — Puchnę od żądeł jak potwór, a Kuba nie daje się z zanadrza wydobyć, pogryzł mnie, podrapał i bezustannie się trzęsie z lęku.
— Mądry jest. Tupcio, nocny włóczęga, ufał swym kolcom i ot jak skończył. Tak, Kuba, niema jak rękaw ze starego kożucha. Tam cię i junkier Eduard nie znalazł i nie złupił.
Poszedł tedy Żuraw do chaty i tam dopiero Kuba ośmielił się na świat wyjrzeć, ale od tej pory przestał zupełnie od domu się oddalać, nawet na wabienie rudej zalotnicy.
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/076
Wygląd
Ta strona została przepisana.