Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/057

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie — to „domowy“. Pewnieś mu nie postawił miodu w orzeszku — na przywitanie.
— Domowy też pewnie powiesił wypchaną sowę Rosomaka na podsieniu, że nam ptaki spać nie dały od szarego świtu.
— On dziwy umie robić — straszny psotnik.
— I „domowy“ wężową skórę włożył mi do pościeli.
— A nie mógł to wąż skóry zmienić w twoim łóżku? Ty też w niem koszulę zmieniasz.
I Pantera, śmiejąc się, popędził klacz.
Żuraw wziął siatkę na obręczy rozpiętą, torbę na raki i poszedł.
Dróg nie było w ich raju, ale każdy miał w głowie mapkę i nigdy nie błądził i zawsze szedł najprościej. Z biegiem czasu przecierali ścieżyny — tyle, co zwierz i nigdy się w kierunku nie zawahali.
I Żuraw też zaraz z polany wnurzył się w gęstwę łozy — odnalazł zeszłoroczną kładkę nad wąską topielą, wydostał się na garb olszyną porosły, przebrodził parę strug, ominął grząskie torfowisko, i wykierował się jak strzała na wielki dąb na brzegu jeziora. Leżało gładkie, szeroko rozlane, zachodzące w ląd mnóstwem zatoczek. Naprzeciw bielały góry piaszczyste, jakby wyspa i znowu tło stanowiła czarna ściana boru.
Pod dębem Żuraw się przebrał — został tylko w bieliźnie i chodakach — przewiesił torbę przez ramię i wszedł do wody. Zanurzał się po pas i trzymał się brzegu. Spód był dość grzęski, a grunt wybrzeża pełen dziur i pieczar.