Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/039

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Podniosły łby i rozmówili się „po leśnemu“.
— Dobre, zdrowe! parsknęła Łatana Skóra.
— Trochę za wodniste! zamruczała Hatora.
Pogłaskał je z czółna i przestrzegł.
— A pamiętajcie nie iść do topieli za krynicę, skąd was wywlekliśmy na sznurek zeszłego lata. I nam i wam mało brakło do śmierci wtedy. Pamiętajcie, łakomce!
Chmary błotnego ptactwa rajcowało nad tą płytką wodą. Hryce, czajki, kuliki, bekasy wrzask czyniły weselny; miodem pachniały złote kiście łozowe, balsamem pękające brzozy i olszyny — wiosło zgarniało złote kaczeńce i kępy wodnej mięty — a cuda czyniące śmiało się do swego dzieła — słońce.
Rosomak dopłynął do chruścianego płotu rybackiego i świadomy gruntu, czółno o kołek wicią zaczepił i wszedł w wodę.
Zrewidował, brodząc, całość płotu, szczeliny łozą obetkał i w gardziel, kędy nurt biegł, kosz zastawił.
Nie spieszył, robił powoli, obserwując, zachowując rybackie praktyki, wnioskując o połowie wedle spostrzeżeń różnych, robotą swą tak zajęty jak skrzydlate rybołowy krążące nad nim bez trwogi.
Bo leśni ludzie znali zasady obcowania z naturą. Unikali gwałtownych ruchów, hałasu, płoszenia, gonienia, trwogi.
W chałupie była strzelba od wypadku, ale wypadek zdarzał się niesłychanie rzadko, chyba sąd nad niepoprawnym zwierzęcym zbrodniarzem. Z kołatką Hatory, z trąbką obiadową zwierz i ptak oswajał się