Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/013

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pochodu ulicznego, gdy wszystkich pochłania muzyka, stroje, ekwipaże, paradne szeregi wojska lub korporacyi dojrzy zziębniętego psiaka przed zamkniętemi drzwiami sklepu i otworzy mu z dobrem słowem życzliwości.
Wśród ogłoszeń dziennikarskich członek tego rodu wyszuka adres sprzedawcy słowika w klatce, zna handlarzy ptaków, więźniów tych wykupuje z niewoli i z wiosną puszcza na wyraj — równie jak one radośny.
Leśni ludzie zwykle trzymają się samotnie, dusze swe kryją, o swojem wnętrzu z nikim nie mówią, wiedząc, że to innych nie zajmuje.
W potwornym młynie ziemskim, gdzie bożyszczem jest interes, walka o zbytek i użycie wykwitu cywilizacyi — obcując z innemi mają w oczach często zgrozę lub krytyczne zdumienie, ale milczą — i spełniając swe społeczne obowiązki — baczą tylko, by się nie dać zgnieść, zmiażdżyć. O dusze swe nie trwożni są — tych zaraza świata nie skazi.
I tak trwają, rzadcy wśród świata i obcy mu zupełnie. Czasami znajdują druha. Otwierają się na ścieżaj wrota duszne, krzepią się wzajem, marzenia, potrzeby, tęsknice zmieniają się w słowo. Wyrażają ufnie głos swobody, ciszy, obcowania z naturą, przetwarzają swe żądze — aż utworzą czyn, aż wypracują sobie rzeczywiste, żywe, wedle swej duszy bytowanie.
I takie jedno lato leśnych ludzi tu będzie zawarte. Dla tych co je przeżyli — kronika szczęścia; dla tych co po świecie rozproszeni o niem samotnie marzą — bratni upominek i może do czynu pomoc.