Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/348

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

naprzód, zduszeni rozdawali kułaki, łajano się bez ceremonii.
Ze ścisku wystąpili tedy Sydor z Sacharkiem i ze świadkami — a potem Kalenik z Hucem.
Parobek wyglądał nieprzytomnie. Oczy jego wyrażały przestrach i obłęd, i trząsł się cały.
Chryn zapytał go pierwszy — czego chce.
— To — o ziemię! Dwadzieścia lat ja na niej robił, od siedmiu lat ja na niej robił, od siedmiu lat w pracę poszedł — wyjąkał.
— Cóż — wypędzają ciebie?
— Ale. Ojcowego, każą, niema!
— Nie! To czego ty chcesz?
— Żeby mnie przysądzili, co moje. Dziecko małe stoi — a mnie, każą niema?
— Dureń ty. Ja tobie mówię, że stoisz!
— Jemu chodzi o to, co w prośbie podaliśmy, wtrącił Huc. — On prosi, żeby mu oddano jego dział: dwa zagony pola i połowę siedziby.
— Ale! — potwierdził śmielej Kalenik.
— Nu, a ty na to się zgadzasz, Sydor?
— Żeby prawda była, toby ja bez sądu oddał, was, panów radnych, nie turbując. Ino że nijakiej prawdy w jego gadaniu niema, na co ja świadków przedstawię, którzy moje słowa poprzysięgną.