Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/339

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wiekowe spoczywanie słudze twojemu daj Boże — i w królestwie Twojem go uspokój! Amen, amen, amen!
Potem wyszła do sieni, a spostrzegając, że Kalenik nie śpi — rzekła:
— Pomarł ktoś — przeciw niedzieli. Zacuchnie komuś chata do jutra.
I wyszła. Zaskrzypiał żóraw u studni, i głos Sylukowej się rozległ:
— Nie wytrzymała Łucysia.
— Mohe!
— Ale. Przed świtaniem doszła!
Znowu żóraw jęknął, a dzwony biły.
— To po niej dzwonią?
— Ale! Aż tu słychać, jak stara zawodzi. Nie weźmie już jej Kalenik! Taki on mnie sądzony.
Prytulanka wróciła do chaty. Nie odezwała się wcale, i zaczęła ogień rozkładać, raz wraz nos ocierając i oczy.
Dzwony przestały wołać.
Budzili się chatni wszyscy. Puch się poczynał świąteczny — mycie, czesanie, oblekanie czystej bielizny. W sieniach Kalenik wciąż siedział jak senny, jak przepity.
A wtem we drzwiach stanęła Sylukowa. Szła jak do swego już — pewna, bezpieczna.