Gotowe twoje odzieże chędogie, za wszystkie weselnice twoja ruta na główce najdłużej ostanie. Świekra ci jej nie zdejmie, kos twych nie zaplotą, wstążek nie rozdarujesz. Mołoduchą cię ustroję na wieki wieków.
Od pościeli cichy płacz zaszemrał i głos powolny.
— Cyt’, maty, cyt’! Nie mów tak! Nie chce się umierać — lepiej ty mnie mocy zkąd weź! Ja-by pożyć trochę chciała. Mnie tak zdaje się, że ja tylko jeden dzień pożyła — tak tylko minutkę, że i nie obejrzała się, jak minęło!
Kalenik się poruszył, więc spytała, źle widząc w mroku październikowym.
— Kto tam stoi wedle progu?
Przystąpił do niej.
— To ty! Wyzierałam ja ciebie.
— W drodze był!
— A, bacz — maty mówi, że mnie już nie będzie. Popatrz ty na mnie świeżemi oczami, może ja taki zostanę jeszcze na ziemi.
On długo popatrzył, i począł głową kiwać.
— Ni — taki umrzesz — już w tobie żadnej kraski nie znać! — rzekł. — Chciałby ja, żeby ty ostała — ale nie ostaniesz. Bez pory pójdziesz, ale taki pójdziesz!
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/331
Wygląd
Ta strona została przepisana.