Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Porzuć, przywykniesz! — pocieszał po swojemu. — Lubi on ciebie, a jak tam kiedy uderzy — to co? Każdy tak robi. Na to on mąż, a ty baba! Ot, idź do chaty.
— Moja dolo ciemna, moja dolo pohana! Na to ja dzieci hodować będę?! Bożeż mój, Boże!
W tem skrzypnęły drzwi chaty.
— Tatiano! Ho, Tiatiano! — rozległ się głos Sacharka.
— Idź, skoro! — szepnął Kalenik — bo cię tu odszuka i żywej nie zostawi. Idź do niego, do komory, taj milcz!
— Tatiano! — głośniej powtórzył Sacharko.
Kobieta się zwlekła.
— Idę! — odpowiedziała zachrypnięta.
I poszła, stękając, ale już cicha i zrezygnowana, a Kalenik poza stodołami pomknął do Makuszanek chatyny.
Osądzono wreszcie Kiryka i uwolniono.
Uratowały go lata niepełne i rany od zębów Służki. Bronił się zatem od psa, i przez nieuwagę, ze strachu, uderzył Karpinę.
Za swawolę kazano mu w gminie wyliczyć piętnaście rózg.
Hubenie tryumfowali tedy, i sam winowajca drwił z Huców, gdzie tylko ich spotkał; obiecywał lepiej się sprawić za drugim razem, chwalił się ze swego bohaterstwa i sprytu.